top of page

W oczekiwaniu na wizytę u okulisty 👀👁👀

  • Zdjęcie autora: Ma-Ma
    Ma-Ma
  • 31 sty 2020
  • 4 minut(y) czytania

Dziś długi post, bo i dzień pełen wrażeń...

9 grudnia zapamiętam jako szczególnie nieprzyjemny dzień. Tego dnia miała odbyć się kontrolna 👩‍⚕️wizyta okulistyczna 👀Pawełka oraz badanie VEP w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Katowicach. Rok wcześniej umówiłam telefonicznie wizytę. Miałam być między 8 a 9 rano. Prosiłam o maj, gdyż w tym miesiącu wg. wskazań lekarza prowadzącego miała odbyć się kontrola. Standardowa formułka zasłyszana w rejestracji to: brak terminów oraz "i tak czekaliście tyle czasu to te kilka miesięcy w tą czy w tamtą nic nie zmieni" 🤪

Rano o 8 wyjazd z Żor. W plecaku termos z obiadem dla Pawła, ubrania w razie /w - rajtki ,body, spodnie, bluza; pampersy, chusteczki mokre, podkład, teczka z dokumentacją, książeczka oraz miś w razie nudów w poczekalni. Waga plecaka 6 kg 💪.

Szukanie miejsca parkingowego 10 minut. Kolejka do rejestracji 40 minut. Oczekiwanie na wizytę okulistyczną 60 minut. Wizyta 5 minut. Przekierowanie na 1 piętro skrzydła jakiegoś tam, celem wykonania badania VEP przez profesor Dorotą Pojdę-Wilczek👩‍⚕️ .

15 minut pod gabinetem profesor - gabinet zamknięty. Telefon na dół do taty, aby przekazał lekarce, że w gabinecie nie ma nikogo i co mamy robić. Oddzwania za 10 minut: mamy wracać, bo profesor nie ma teraz. Wracamy na dół do poradni dziecięcej. Czekamy. Woła mnie pielęgniarka i pyta, czy na pewno mam na dzisiaj wizytę, bo profesor do 12 prowadzi szkolenie dla studentów. Tak, mam na dzisiaj wizytę. Umawiałam ją rok wcześniej telefonicznie. Pani doktor rozmawia ze mną, dzwoni do profesor, która podaje, iż będzie dostępna od 12. Pani doktor pyta, czy czekamy. Tak czekamy. Jesteśmy w klinice już ponad 2 h, więc poczekamy. Idziemy nakarmić Pawełka; jedzenie mamy w termosie, gdyż dziecko jest na diecie. O 12 idziemy na piętro 1 do skrzydła jakiegoś tam. Czekamy pod gabinetem pani profesor. Woła jakieś dziecko. Potem po dziecku długo nic.

Paweł w tym czasie obsrał się 😭😱🥶. Obsrał się tak, że trzeba było go wykąpać (co jest niemożliwe kiedy jesteś poza domem). W owym skrzydle brak pokoju higienicznego dla dzieci niepełnosprawnych. Szybka decyzja, szkoda czasu na przemieszczenie się na parter do innego skrzydła. I tak pokoje higieniczne posiadają na wyposażeniu jedynie przewijak dla niemowląt, brak leżanek dla dużych dzieci. Czynności higienicznych dokonuję na korytarzu na krzesłach. Czyszczę pół ciała mokrymi chusteczkami, rozbieram do golasa, przewijam, ubieram w czyste ubranka. Zabieram kupę i obsrane ciuchy do łazienki. Wyrzucam nieczystości, ubrania piorę w umywalce. Wszystko zabrało mi kolejne 15 minut.

W tym czasie tata mówi, że pani profesor wołała dwoje dzieci, ale nie zgłosiły się. Pukam zatem do gabinetu, bo już minęła godzina odkąd czekamy pod gabinetem... Przedstawiam sprawę. Pani profesor sprawdza w kalendarzu. Nie ma nazwiska Pawła. To znaczy, że nas nie przyjmie. Wyjaśniam sprawę. Tłumaczę, że umawiałam wizytę rok temu i że czekamy już 4 h... Pani profesor stanowczo i chłodno tłumaczy mi, że to niemożliwe, że nie ma syna na liście i koniec, że ona ma tylko 4 dzieci do przyjęcia i nie przyjmie ani jednego więcej. Pytam o rozwiązanie sytuacji. Pani profesor swoje. Pytam dlaczego mój syn i ja mamy ponosić odpowiedzialność za błąd personelu administracyjnego?


Pani profesor wyprowadza mnie z gabinetu i prowadzi do innego. Tam kładzie kartę syna na biurku i mówi lekarce (?), że jest tu pacjent i niech zobaczy czy może przyjąć. Lekarka właśnie wykonuje badanie nastolatce. Chcę tylko zapytać, czy jest szansa, aby przyjęła syna poza kolejnością, bo jest niepełnosprawny i że od 4 h czekamy na wizytę. Niestety, nie udaje mi się tego wypowiedzieć, gdyż lekarka (?) mi przerywa i każe mi wyjść. Ponawiam próbę i uparcie chcę zapytać, poprosić, aby miała na uwadze, że dziecko jest niepełnosprawne, zesrało mi się, nie mam w co go już ubrać ani co dać mu jeść, jeśli mielibyśmy dalej czekać kilka godzin. Wyprasza mnie, krzyczy na mnie, wstaje i krzyczy w twarz, abym natychmiast wyszła 👿.

Wychodzę, jestem tak roztrzęsiona tym wszystkim, że pękam. Płaczę. Ktoś kieruje mnie do dyrekcji, ale ja nie chcę. Czekamy. Po 10 minutach pani lekarka (?) wzywa Pawła. Jest przemiła. Pewnie zobaczyła dziecko oraz kartę: dupna czerwona nalepka - ustawa za życiem, dziecko niepełnosprawne. Trudno wykonuje jej się badanie, gdyż Paweł nie współpracuje. To ja dwoję się i troję, aby jednak udało się przeprowadzić badanie. Szybko wstaje i prosi mnie, abym szła za nią. NIe mam jak jej zwrócić uwagę, że bardzo źle mnie potraktowała. Kieruje mnie na oddział szpitalny po wynik do jakiejś tam pani doktor.

Na oddziale szpitalnym doktor nie ma; kierują mnie na parter do przychodni dziecięcej pokój 6. W pokoju 6 nikt na mnie nie zwraca uwagi. Pytam, czy pani jest tą panią doktor i tu nazwisko, bo przysłano mnie po wyniki. Nie, to nie ta pani, właściwa pani jest w 8 i tam mam iść. Idę do 8 i pytam czy ona to ona. Tak, tym razem dobrze trafiłam. Mam zostawić kartę i czekać. Czekam 5 minut. Otrzymuję wynik i zostaję przekierowana do lekarza prowadzącego - tej pani, która przyjmowała mnie jako pierwsza.

Pani doktor już na nas czeka, gdyż w tym czasie naszej tułaczki, wszystkie dzieci zostały obsłużone. Pokornie tłumaczy mi, że nie wie jak to się stało, że nie zapisano Pawłeka na badanie VEP. Pewnie ktoś tego nie zrobił. Wierzy mi, że na pewno zamawiałam wizytę, bo przecież system nas dzisiaj wybił jako wizyta planowana. Omawia wyniki i wyznacza termin kontroli za 2 lata. Pytam, czy jest kalendarz na za 2 lata. Nie ma mówi, proszę się umówić kiedyś tam. Mówię, że już nigdy nie będę umawiać się telefonicznie, i że wolałabym osobiście dziś skoro tu już jestem. Daje mi zatem skierowanie na kontrolę za rok.


Idę do punktu wyznaczania terminów. Czekam 15 minut. Rejestrują Pawła na grudzień 2020. Wszystko tym razem mam na piśmie. Opuszczamy budynek- jest godzina 14:05.


To nie koniec wycieczki. O 11 mieliśmy być w Tarnowskich Górach celem naprawy ortez - zepsuła się sprzączka 4 dni temu. Jedziemy do Tarnowskich Gór - 45 minut. Naprawa ortezy 5 minut. Wracamy do Żor - jest 16.40.

A ktoś z dalszych znajomych powiedział mi 2 lata temu: "a pani to ma te pieniądze na dziecko i siedzi w domu"? 😤

 
 
 

Komentáre


© 2022 by Katarzyna Rutkowska. Proudly created with Wix.com

bottom of page