SANECZKOWE SMAKI
- Ma-Ma
- 8 lut 2018
- 1 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 6 sty 2019
Prawdziwa zima, taka ze śniegiem po kolana, gwieździstymi wzorami na szybach okiennych i padniętymi akumulatorami, w tym roku jeszcze nie przyszła. Mimo to zakupiłam wielki talerz-ślizg licząc, że w końcu piały puch spadnie z nieba i ziemia pokryje się białą pierzynką, a ja będę mogła rozdziewiczyć ślizg i pokazać Pawełkowi uroki ślizgania się z górki.
No i spad. Co prawda mało i krótko raczył być, bo tylko 2 tygodnie, ale był. Dość szybo na górkach spod śniegu zaczęła przedzierać się zieleń trawy, co wskazywało na intensywne użytkowanie górek spragnionych saneczkowych szaleństw dzieciaków.
Paweł pokochał zjeżdżanie z górki od pierwszych sekund. Logistycznie okazało się to nie takie trudne. Pomimo braku oparcia, dość sprawnie utrzymywał równowagę, kiedy wciągałam go na sam szczyt górki.
Pierwszego dnia zjeżdżaliśmy razem, za drugim razem tak samo. Trzeci raz udaliśmy się na nieco większą górkę, ale za to z niższym nachyleniem. Tam Pawełek zjeżdżał już sam.
Boże jakie to przyjemne uczucie, kiedy widzisz jak twoje dziecko czerpie radość jak inne; kiedy możesz się wmieszać w tłum i poczuć jak wszyscy, jak taki przeciętny Kowalski, który wyszedł ze swoim synem skorzystać z uroków zimy. Tam nie było widać choroby Pawcia; nikt nam się nie przyglądał, dzieci nie wykrzywiały min w grymasie, nie ocuwały się jak poparzone, nie pokazywały palcem i nie mówiły: dziwak.
Czekamy na następną zimę!
Comments